olgerd olgerd
510
BLOG

Jedenaste przykazanie: Czcij hejtera swego, możesz mieć gorszego!

olgerd olgerd Kultura Obserwuj notkę 3

Spotkanie zaczęło się z opóźnieniem, bo autor przybył piętnaście minut po czasie. Kim był? Nie jest to istotne, na pewno był ważnym autorem z dorobkiem, który mógł sobie pozwolić na spóźnienie. Zresztą jakie znowu spóźnienie?! Jego, znaczy znakomitego autora, po prostu „coś zatrzymało”. Autorzy bez dorobku i pospolici grafomanii są zawsze na czas, a wręcz przed czasem. Jeżeli, drogi czytelniku, przyjdziesz na spotkanie autorskie na ustaloną godzinę i autor już tam będzie, to spokojnie możesz wyjść – szkoda twojego czasu, to na pewno jest autor bez dorobku, najprawdopodobniej grafoman.

Ale ten autor – tak ja należy – był po czasie. Coś tam mruknął do prowadzącej spotkanie bibliotekarki, która choć była osobą o marnej posturze, to w momencie pojawienia się autora jakby jeszcze się skurczyła; ledwo ją już teraz było widać zza biurka i ekranu komputera. Dla nas, słuchaczy, autor miał niby przepraszający gest dłoni, które złożył jakby do modlitwy i się ukłonił lekko. To miało pewnie znaczyć: państwo wybaczą, korki, susza, powódź, inwazja szarańczy, trzęsienie ziemi, atak terrorystyczny, sraczka (*niepotrzebne skreślić).

Autor zlustrował nas wzrokiem. Patrzył na nabożnie skupione na nim oczy starszych pań z uniwersytetu trzeciego wieku, z satysfakcją omiótł wzrokiem - od stóp, poprzez ładne nogi, aż po przystojne twarze – trzy młode dziewczyny w pierwszym rzędzie (idealny zestaw: brunetka, blondynka i ruda) i nawet zaświtała mu myśl, że być może wieczór – czego się obawiał - nie będzie tak nudny, a może, kto wie, przeciągnie się do rana, w końcu w umowie miał też zapewniony nocleg w motelu drugiej kategorii (z kolacją i śniadaniem). Potem było standardowo: bibliotekarka przedstawiła życiorys autora, zauważył, że żywcem spisany z Wikipedii, ale ani go to ziębiło, ani grzało, więc nic nie dodawał. Zrobił tylko skromną minę, że niby go to nie rusza, te sukcesy, nagrody, nominacje, sprzedane egzemplarze itd., ale gdy kobieta nie wymieniła tegorocznej nominacji do wielce prestiżowej ogólnopolskiej nagrody, szepnął jej do ucha: „Proszę wspomnieć, że nominowano mnie jeszcze do…” Przeprosiła za niedopatrzenie i czym prędzej spełniła jego prośbę.

Poproszony o przeczytanie jakiegoś fragmentu, wybrał krótki, dość ostry, ale nie za ostry, rozdział z ostatniej powieści, o człowieku, który wierzy, że jest reinkarnacją Chrystusa i ma ludzkości do przekazania Nową Ewangelie, aczkolwiek doskonale sobie zdaje sprawę, że chcąc być skutecznym w szerzeniu Słowa potrzebuje możnych sponsorów. Jest przekonujący, czyni wszelakie cuda, więc mecenasi rychło się znajdują, ale - jak wiadomo - za darmo, to tylko po mordzie dają, zmuszony więc jest do sesji reklamowych, a że najwięcej zaoferował mu producent medykamentu na kamienie żółciowe… No, nie zdradzajmy do końca treści tej fascynującej powieści, kto chce wiedzieć, co dalej, niech sobie kupi książkę. Ważne, że po odczytaniu fragmentu, w którym nowy Mesjasz - przemawiając z ekranów telewizorów i z YouTube’a - niechcący rozbija kamienie w woreczkach żółciowych oglądających (medykamenty stały się więc zbędne, sprzedaż spadła na łeb i szyję, a wściekły sponsor się wycofał), sala chwilę się pośmiała i, nawet brawa się rozległy, całkiem głośne. I gdy wszystko zmierzało ku szczęśliwemu zakończeniu, dopiciu kawy, złożeniu autografów, podpisaniu umowy, to właśnie wtedy odezwał się facet z ostatniego rzędu, którego wzrok od początku niepokoił autora; autor był już doświadczony, takich spotkań odbył tysiące, jeśli nie setki, i zdarzali się tacy, którzy nie podzielali ogólnego entuzjazmu. Czepiali się, albo nawet zarzucali mu różne rzeczy - nauczył się ich pacyfikować. Autor zauważył już tego łysego, chyba lekko wstawionego mężczyznę, gdy wchodził. Nawet zderzyli się w drzwiach, bo mężczyzna też był po czasie.

- Nie podoba mi się pana ostatnia książka, przedostatnia zresztą też… - zaczął z grubej rury łysy gość.

Autor wytrzymał chwilę jego wzrok, potem popatrzył po innych twarzach, nie znalazł w nich aprobaty dla tego, co powiedział mężczyzna z ostatniego rzędu. Podniosło go to na duchu.

- Trudno… - zaczął.

Rozejrzał się po sali, po tych twarzach wpatrzonych w niego i spytał:

- A państwu się podoba?

Nastąpiło ogólne poruszenie, ludzie przyznawali, że tak, owszem, bardzo im się podoba, nie można się przyczepić i mucha nie siada, niektórzy bili się w piersi (dziewczyny w pierwszym rzędzie – co nie uszło uwadze autora - biły się w bardzo kształtne piersi), a panie z uniwersytetu trzeciego wieku odwracały się i patrzyły na mężczyznę, który śmiał publicznie powiedzieć coś tak obrazoburczego, jakby zachował się co najmniej niestosowne, by nie powiedzieć że niczym cham.

Ale on nie zdawał się być poruszony. Wyczekał, aż sala przycichnie. Autor wiedział, że to jest dobry moment, by faceta docisnąć, nim znów coś chlapnie i do szczętu zepsuje atmosferę.

- Widzi pan, podoba się czytelnikom, i – tu na moment, ale niezbyt długi, żeby tamten mu nie wszedł w słowo – podoba się również jurorom najważniejszych nagród literackich w Polsce.

Gość był przygwożdżony, autor wiedział, że po czymś takim, ośmiu na dziesięciu malkontentów sobie odpuszcza. No, tak, ale zawsze zostaje ta pożałowania godna mniejszość…

- Dali panu tę nominację po znajomości, no i za zasługi, za pierwszą powieść, która, przyznaję, była znakomita. Ale to było dawno, już dekadę temu, od tego czasu nic równie dobrego, a nawet o zbliżonym poziomie, pan nie napisał. Ostatnia powieść… - tu jakby się zawahał - …To jest totalna bzdura. Mógł pan się chociaż z jakimś biblistami skonsultować, żeby takich bredni nie wypisywać, myli pan ewangelie, a już interpretacja niektórych wydarzeń woła – w dosłownym tego słowa znaczeniu – o pomstę do Nieba.

Gość się pięknie rozkręcał. Na sali zrobiło się cicho, jak w kościele, podczas Podniesienia.

- Pana pierwsza powieść – o dziecku, które nie chce brać udziału w procederze tresowania i łamania charakterów, w tym tak zwanym wyścigu szczurów, już w szkole podstawowej się buntuje, idzie własną drogą, wbrew wszystkim – była hymnem na cześć wolności. Genialna książka, która – wiemy to – miała wpływa na życie wielu młodych ludzi, mówi się nawet o pokoleniu „Krnąbrnym”, od tytułu pana powieści. Ale sukces pana przerósł… No tak, ale nie zadałem pytania, a wypadałoby postawić jakiś znak zapytania, więc zapytam – tu się ciut pogubił, ale znalazł jednak drogę w plątaninie swoich myśli. – Nie żałuje pan, że wydał potem jeszcze cztery niepotrzebne, bardzo słabe powieści, których się po panu nie spodziewano? Nie lepiej było zamilknąć? Co pan chciał udowodnić tym chłamem? Że jest pan pracowity? Pracowity literat to na ogół grafoman…

W ciszy, jak niepodzielnie panowała w Sali Biblioteki Powiatowej w Odorkowie, dało się słyszeć bicie serca dyrektora placówki, Jerzego Bocianowskiego, który zastanawiał się, czy już teraz powinien podejść do tego cholernego Grzelaka, pieniacza i oszołoma, zakały miasta, i rozbić mu łeb jednym z tomów Słownika Języka Polskiego, który stał obok na półce i był, że tak powiemy „pod ręką”, czy jeszcze poczekać chwilę, dać szansę autorowi, by dał odpór tym atakom.

Autor uśmiechnął się kwaśno. Niestety, został zmuszony do odpowiedzi, jakiej udzielał rzadko, tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne. Uznał, że właśnie teraz tak było.

- Kim jesteś człowieku, że atakujesz mnie w ten sposób i starasz się poniżyć? Czy ty czasem nie jesteś jednym z tych wielu nieudaczników i miernot, którym się zdaje, że gdy zaatakują kogoś wielkiego, docenianego i odnoszącego sukcesy, to wtedy poprawią sobie humor?! Jesteś nikim, zerem! Gdybyś był kimś, to by cię tu teraz  nie było, w tym ostatnim rzędzie, obok drzwi i kosz na śmieci. Albo to z tobą byłoby to spotkanie i to ty musiałbyś się tłumaczyć przed jakimś tumanem. Jeśli ci się nie podoba, jeśli masz takie marne zdanie o mnie, to – uniósł rękę i wskazał – wyjdź przez te drzwi! Słyszysz? Wynocha! Nie chcę cię tu dłużej widzieć!

Przez moment cisza przypominała pradawny czas, gdy nic nie było i nic ciszy nie zakłócało; dało się tylko słyszeć robactwo wiercące dziurki w starych wydaniach powieści historycznych Kraszewskiego.

Mężczyzna odsunął krzesło i wstał. Wszyscy uczestnicy spotkania spodziewali się co najmniej Armagedonu, ale nic takiego się nie stało. Łysy prowokator uśmiechnął się promiennie i powiedział:

- Wie pan co, zaimponował mi pan.

Po czym zabrał kurtkę z wieszaka i nie ociągając się wyszedł.

Potem już spotkanie potoczyło się tak, jak autor chciał: nudno i powierzchownie, ale ważne, że za tysiąc pięćset netto.

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura