Zagajewskiego mało czytałem. Nie, żebym nie doceniał, ale na kolana jakoś nigdy przed nie padłem. Inna sprawa, że na kolanach mi niewygodnie. Z nowofalowców wolałem już Barańczaka… Miałem jednak okazję poznać Zagajewskiego i to w dość śmiesznych okolicznościach. To było kilka lat temu, może pięć, albo i siedem. Lato. Siedziałem w krakowskim „Dymie”, z Romkiem Wysoglądem siedziałem, nie wiem czy znacie tego pisarza, autora kultowej swego czasu książki „Przekrętka” (dostał za nią Nagrodę im. Bursy), ale jeśli nie znacie, to się powinniście wstydzić i szybko coś kupić na Allegro, póki tanie, bo jak go znowu zaczną wydawać, to ceny „Moskwy za trzy dni” czy „Obudzonego o zmierzchu” poszybują, oj, poszybują; siedzieliśmy więc z Romkiem, i żeby sam proces siedzenia nie był nazbyt nudny, wzbogaciliśmy go o element spożywania wiśniówki. A by wiśniówka, taka sama, samiuteńka, nam się nie przejadła, popijaliśmy ją piwem. Naraz patrzę, a tu idzie sobie ulicą łysy facet, znajoma twarz, ale zabijcie, nie mogłem skojarzyć z kim mi się kojarzyła. Patrzę, a Romek podniósł się z krzesła i rozwarł ramiona, jak nie przymierzając Breżniew przed Honeckerem (oj, ten to całował),. Rzeczywiście, przywitali się, Romek z łysym facetem, jakby się przyjaźnili i wspólnie pili od kołyski. A jak się przestali obściskiwać, Wysogląd powiedział: - To jest Olgerd Dziechciarz, z Olkusza, pisarz, organizator spotkań i on cię chce zaprosić do Olkusza na spotkanie, bo bardzo, bardzo lubi twoje wiersze.
Łysy facet z wypielęgnowanym kilkudniowym zarostem, o melancholijnych oczach uśmiechnął się do mnie. Było w nim coś kobiecego, w tym uśmiechu i w tym facecie w ogóle, co mi natychmiast podpowiedziało, że to musi być poeta. I wtedy go rozpoznałem.
Zagajewski, bo to był Zagaj, wlał miód do mojego serca: - Tak, znam Olkusz, słyszałem o was, miło mi, chętnie kiedyś wpadnę.
Potem Romek z Panem Adamem wymienili ze sobą kilka słów o treści wspomnieniowej (kiedyś to, ho, ho) i rozstali się w dobrej komitywie. Na pożegnanie spotkał mnie zaszczyt, bo uścisnąłem dłoń Zagaja, ale tak nie za silno, ostrożnie, czyli tak, jak trzeba postępować z narzędzie pracy poety, jakim jest jego prawica (chyba że to jest Łukasz Jarosz, jemu można zgnieść prawą rękę na miazgę, bo jest leworęcznym poetą).
Tak więc rozstaliśmy się z Zagajewskim. Kiedy zniknął za rogiem kamienicy i już nas za żadne skarby świata, nawet za Nagrodę Nobla, nie mógł słyszeć, spytałem Wysogląda: - Co ty z tym Zagajem?! Ja jego wierszy nie lubię akurat... Zresztą wiesz o tym, bo dopiero co żeśmy o tym gadali… A Wysogląd: - Co, miałem mu to powiedzieć?! Myślisz, że wtedy w ogóle chciałby z nami rozmawiać?!
Tak, Romek to jest facet, który lubi takie numery. Kiedyś dostał zaproszenie do Telewizji Kraków i jak wszedł do siedziby na Krzemionkach, to na schodach spotkał Juliana Kawalca, tego od „Tańczącego jastrzębia” (wówczas lektura w liceum). Chwilę później, w studio, pani redaktor zapytała Wysogląda, kto jego zdaniem jest największym pisarzem świata; bez zająknięcia i bez wątpliwości odpowiedział: Julian Kawalec!
Co było potem, gdy Zagaj odszedł, a my zostaliśmy sam na sam z wisniówką, dalibóg, nie pamiętam.
Ale rok później, a może i trzy lata minęły, już pamiętam, przyśnił mi się Zagajewski. Z tego snu narodził się wiersz "Adam", który znalazł się w tomie "Mniej niż zło" (2011).
Adam
chciałbym wiedzieć co to ma znaczyć
jak interpretować tę wazę z zupą
którą trzymam w dłoniach
z którą idę do łazienki
ciało leży w wannie pełnej wody
wśród mydlin błyska łysa głowa
potykam się i wylewam zupę
na głowę Adama Zagajewskiego
poeta się obrusza i w wielkim
zdenerwowaniu rzuca
"ty pierdolony skurwysynie
kto ci dał skrzydła?"
głowa powoli zanurza się
(w wodzie z kartoflanką
czy w kartoflance z wodą)
czego ten sen jest zapowiedzią
przesolonej zupy
nowego zbioru esejów
czy końca świata poetów
Trzeba chyba będzie wysłać tę książkę Zagajewskiemu… Ale może to nie jest dobry pomysł?! Doradźcie!
Komentarze